Władisław Szpilman The Pianist trans. Anthea Bell (London 2000) 95-96
|
Details of the Childrens' Memorial, Jewish Cemetery, Warsaw (all below except b/w by Michael Moran) |
|
Child survivors of Auschwitz show a Soviet photographer their tattooed arms in February 1945. (Galerie Bilderwelt / Getty Images)
|
Public and collective acts of celebration and mourning, both glorious and humbling, morally impeccable and unashamedly artistic, bind Polish society together. Such gestures guarantee the continuity of the Polish psychological inheritance. As I finally left the cemetery through the clammy mist, gathering my coat about me, I realized that the remarkable and deeply moving All Saints’ Day in Poland (celebrated on November 1st. each year) was not a quaint, even macabre foreign custom, but a unique spiritual contribution to the soul of Europe and a triumph of humanity.
And no, I am not Jewish, Polish or even particularly religious - simply human.
The metaphor changes, the landscape and cultures alter, religion enters the frame but the rationally inexplicable, terrifying and brutal inhumanity of man to man remains.
The price of freedom seems always to be unconscionably high as we are reminded every single day.
Oryginalna tkanka osiemnastowiecznej i dziewiętnastowiecznej Warszawy znikła już niemal bez śladu; paradoksalnie jedynym zachowanym w całości fragmentem tej tkanki jest cmentarz na Powązkach. Pod wieloma względami jest to przedłużenie wawelskich krypt. Pośród legionów zapomnianych całkiem obywateli miasta grzebie się tu ludzi wybitnych i sławnych. Jesienny pogrzeb na Powązkach to szczególnie poruszająca uroczystość. Żałobnik wychodzi w chłodne promienie słońca spod kopuły przycmentarnego kościoła świętego Karola Boromeusza. Prosto z lazurowego nieba lecą ostatnie liście lata, płatki szczerego złota. Kondukt żałobny postępuje za trumną niesioną przez mężczyzn odzianych w osiemnastowieczną liberię, czarne szaty z ozdobnymi złoceniami. Z przodu kroczy ksiądz z krzyżem, prowadząc wszystkich wzdłuż długiej, prostej alei, do przygotowanej uprzednio krypty.
Włożyliśmy do koszyka rękawice ogrodnicze i worki na śmieci. Przed bramą kupiliśmy znicze nagrobne w pojemnikach z kolorowego szkła, w różnych rozmiarach i kształtach; sprzedawca zapewniał nas, że będą się palić przez trzy dni. Kupiliśmy również wieńce z suszonych i świeżych kwiatów, wybierając je spośród hektarów rozłożonych dokoła podobnych wiązanek.
Tego dnia Polacy oddają cześć nie tylko zmarłym członkom swoich własnych rodzin, ale też wszystkim tym, którzy przyczynili się do zachowania narodowej tożsamości – politykom, wojskowym, artystom, różnego rodzaju twórcom. Leżą tu całe dynastie architektów, takich jak Merlini, którzy budowali pałace Warszawy. Gorący patriotyzm i bliska więź ze zmarłymi niezwykle spajają polskie społeczeństwo. Samotne postacie siedzą przygarbione na ławkach przed nagrobkami, podnoszą się od czasu do czasu, by przestawić o drobinę kwiaty lub świece. Piękna pogoda sprawiła, że warszawianie byli w pogodnych nastrojach, a na przykrytym złotymi liśćmi cmentarzu panowała prawdziwie świąteczna atmosfera. Nim się zorientowałem, sam kupowałem już świece i wyszukiwałem groby moich ulubionych polskich artystów i muzyków, przepełniony niezwykłym uczuciem, które można by nazwać „cmentarną euforią”. Te gesty wspólnej wiary w nieśmiertelną duszę człowieka były ogromnie wzruszające. O zmierzchu na cmentarzu zapanowała prawdziwie metafizyczna atmosfera, szczególnie gdy podniosła się jesienna mgła. Kopuła kościoła rozmyła się w ciemności i mgle, gdy przechodziłem wraz z ludzką falą przez Bramę Wielkiej Ciszy. Mroczne ścieżki oświetlał blask niezliczonych płomyków, połaci ognia tworzących niezwykłą, teatralną atmosferę. Polacy przechodzili obok grobów w milczeniu, niektórzy wymieniali szeptem jakieś uwagi.
W ciągu ponad dwustu lat pochowano tu około milion ludzi, ogromna liczba grobów została też ograbiona lub zniszczona. „Katakumby” to zwykle długie, ponure galerie z sześcioma pionowymi szeregami krypt przeznaczonych dla bogatszych obywateli; tej nocy jednak wyglądały jak rzeka ognia, czerwonych, żółtych i białych świec. Ogromna laweta forteczna zdobi grób generała Jędrzeja Węgłowskiego, który wynalazł to urządzenie (zmarł w 1861 roku). Śmigło znaczy grób polskiego lotnika, majora Ludwika Idzikowskiego, który zginął, próbując przelecieć nad Atlantykiem w 1929 roku. Szyny tramwajowe tworzyły krzyż na nagrobku motorniczego, który poniósł śmierć w wyniku eksplozji kotła w 1917 roku. Ten cmentarz był jedynym miejscem, w którym najlepsi rzeźbiarze mogli pracować, nie obawiając się interwencji policji mocarstw rozbiorowych, dlatego też powstało tutaj wiele posągów niezwykłej urody.
Kondukt pogrzebowy warszawiaków pochodzących z wyższych sfer wyruszał zwykle spod domu zmarłego, gdzie jego ciało spoczywało uprzednio przez trzy dni. Chopin zostawił instrukcję następującej treści: „Otwórzcie moje ciało, bym nie został pogrzebany żywcem”. Zwłoki przenoszono potem do kościoła Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu (gdzie spoczywa serce Chopina), a potem wyprawiano w długą podróż na Powązki, wiodącą przez barwną dzielnicę żydowską. Kiedy chowano dwóch sławnych polskich lotników, Żwirka i Wigurę, na czas transportu przez miasto umieszczono trumny na kadłubie ich rozbitego samolotu.
Postawiłem świeczki na grobie wielkiego pianisty Witolda Małcużyńskiego, którego mój wuj znał i podziwiał, na grobowcu światowej sławy kompozytora Moniuszki oraz skrzypka i kompozytora Henryka Wieniawskiego. Pochowano tu również nauczycieli Chopina, Wojciecha Żywnego i Józefa Elsnera, a w nieco mniej odległych czasach polskiego reżysera filmowego Krzysztofa Kieślowskiego. Na jego nagrobku znajduje się brązowa rzeźba przedstawiające dwie dłonie ułożone na kształt klatki filmowej obejmującej kolejne ujęcie. Kiedy przechadzałem się długimi alejami, pośród zakonnic, kochanków, rodzin, kapłanów i starców, niektóre szklane znicze pękały z trzaskiem, rozlewając dokoła małe oceany ognia, gaszone w pośpiechu przez przechodniów.
Z Cmentarzem Powązkowskim wiąże się wiele fascynujących historii. Śmierć polskich artystów często otoczona jest aurą teatralnej melodramatyczności. Maria Wisnowska była pełną życia aktorką. Olśniewająco piękna, a przy tym dość rozwiązła aktorka uwikłała się w niewolniczy, pozbawiony miłości romans z Aleksandrem Barteniewem, „kometem” oddziału rosyjskiej kawalerii stacjonującego w Warszawie. Postanowili, że popełnią razem samobójstwo. Kiedy już Barteniew zastrzelił ją ze swego pistoletu, zabrakło mu odwagi, by targnąć się na własne życie. W konsekwencji został zdegradowany i uwięziony w fortecy. Gdy wyszedł w końcu na wolność, okryty hańbą i zubożały, odwiedzał grób swej kochanki aż do śmierci. Inny, makabryczny spektakl był wynikiem eksplozji bomby zrzuconej na Powązki przez sowiecki samolot. Z grobowca wyleciała trumna, a oderwane wieko odsłoniło szkielet z białymi, skórzanymi rękawiczkami na dłoniach. Prawa ręka trzymała pukiel złotych włosów, które ciągnęły się od czaszki po kolana i kołysały na wietrze, jakby przywrócone nagle do życia. Wokół pomnika zbrodni Katyńskiej rozciąga się prawdziwe morze świec. Masakra w lesie Katyńskim, nad brzegami rzeki Dniepr w okolicach Smoleńska była jedną z najbardziej osławionych i kontrowersyjnych zbrodni dokonanych na narodzie polskim w czasie drugiej wojny światowej. Po rozpoczęciu działań wojennych we wrześniu 1939 roku zatrzymano w rosyjskich obozach ponad dwadzieścia tysięcy polskich oficerów rezerwy oraz żołnierzy w innych stopniach (byli to lekarze, naukowcy, inżynierowie, nauczyciele, biznesmeni i ludzie innych profesji – „śmietanka wroga klasowego”). Po kilku miesiącach, podczas których żołnierze korespondowali ze swoimi rodzinami, zapadła złowieszcza cisza. W kwietniu 1943 roku naziści rozkopali masowe groby i ekshumowali ponad 4000 ciał. Każdy z zabitych miał związane ręce i sowiecką kulę z tyłu czaszki. Naziści obwiniali sowietów, sowieci obwiniali nazistów.
Wina sowiecka została udowodniona ponad wszelką wątpliwość, gdy prezydent Gorbaczow przyznał się w imieniu Rosjan do zbrodni i wskazał, gdzie znajdują się pozostałe masowe groby, zawierające resztę ciał. Ten akt przemocy pozostaje dla Polaków symbolem wielu zbrodni popełnionych przez Związek Radziecki na narodzie polskim. Sprawa Katynia wciąż nie została ostatecznie zamknięta i sprawiła, że wielu Polaków ma negatywny stosunek do Rosji. Katyń to otwarta rana, która wciąż nie może się zagoić. Niedaleko Cmentarza Powązkowskiego znajduje się Cmentarz Wojskowy, gdzie od dwustu lat chowa się ludzi związanych z wojskiem. Tutaj znajdują się anonimowe groby żołnierzy Armii Krajowej poległych w powstaniu warszawskim, ofiary bitwy warszawskiej czy też „Cudu nad Wisłą” z 1920 roku, oraz żołnierze, którzy walczyli mężnie z niemieckim najeźdźcą w roku 1939. Ten rozległy fragment nekropolii, porośnięty wierzbami, przywołuje pamięć o dramatycznym, krwawym oporze, jaki Polska stawiała niczym nie uzasadnionej agresji. Patrząc na zwarte szeregi wojskowych krzyży, wśród których migocą płomyki świec, odnosi się wrażenie, że oto szata niebios została rozpostarta na ziemi. Po roku 1918, kiedy Polska odzyskała niepodległość, pochowano tu wielu wybitnych obywateli Warszawy, między innymi pianistę Władysława Szpilmana. Wizyta na przylegającym do Powązek Cmentarzu Żydowskim przy ulicy Okopowej przypomina, jak znacząca była niegdyś obecność Żydów w Warszawie, i jak wielki był ich wkład w życie tego miasta. W latach 1527-1795 nie pozwalano Żydom osiedlać się w Warszawie. Cmentarz powstał w roku 1806, wówczas jeszcze poza miastem, i obejmował ogromny obszar ponad 32 hektarów. W roku 1939 spoczywały tu ciała około 200 000 Żydów, pochowane w oznaczonych grobach. Obecnie duża część nekropolii jest zaniedbana, pięknie rzeźbione nagrobki chylą się ku ziemi, ozdobne kute żelazo rdzewieje, a drzwi grobowców stoją otworem, jakby uciekły z nich dusze zmarłych. Mimo to, dzięki pracy i poświęceniu wielu wolontariuszy, w ostatnich latach sytuacja znacznie się poprawiła, a spore fragmenty cmentarza zostały oczyszczone i odrestaurowane. Najbardziej wzruszające są masowe groby uczestników powstania w getcie (zarośnięte trawą zagłębienia, otoczone kręgiem stojących marmurowych bloków z czarnymi opaskami) oraz symboliczne nagrobki ufundowane przez Żydów mieszkających za granicą w hołdzie tym członkom ich rodzin, którzy zostali tu zamordowani i nie mieli szansy ich poznać. Napis na jednym z pomników głosi: „Pamięci miliona żydowskich dzieci zamordowanych przez niemieckich barbarzyńców 1939-1945”.
Na terenie cmentarza znajduje się również pomnik, a zarazem symboliczny grób, Janusza Korczaka „Króla dzieci”, który towarzyszy grupce swoich wychowanków z domu dziecka, zmierzając wraz z nimi ku wspólnej zagładzie. Spośród niezliczonych opisów okropności holokaustu, które miałem okazję czytać, ten właśnie fragment, opisujący ostatnią drogę dwustu dzieci do obozu zagłady w Treblince, jest najbardziej rozdzierający. Pochodzi z książki Władysława Szpilmana „Pianista”.
„Kilka dni później, chyba 5 sierpnia, udało mi się wyrwać na krótko z pracy i szedłem ulicą Gęsią, gdy przypadkowo stałem się świadkiem wymarszu Janusza Korczaka i jego sierot z getta.
Na ten poranek zaplanowano, zgodnie z rozkazem, opróżnienie prowadzonego przez Korczaka żydowskiego sierocińca. Dzieci miały zostać wywiezione same, jemu zaś dawano szansę uratowania się i tylko z trudem udało mu się przekonać Niemców, by zezwolili mu towarzyszyć dzieciom. Spędził z nimi długie lata swojego życia i teraz, w ich ostatniej drodze, nie chciał ich pozostawiać samych. Chciał im tę drogę ułatwić. Wytłumaczył sierotom, że mają powód do radości, bo jadą na wieś. Nareszcie mogą zamienić wstrętne, duszne mury na łąki porośnięte kwiatami, na źródła, w których będzie można się kąpać, na lasy, gdzie jest tak wiele jagód i grzybów. Zarządził, by ubrały się świątecznie i tak ładnie wystrojone, w radosnym nastroju ustawiły się parami na dziedzińcu.
Małą kolumnę prowadził SS-man, który jak każdy Niemiec kochał dzieci, a szczególnie te, które miał wkrótce wyprawić na tamten świat. Wyjątkowo spodobał mu się dwunastoletni chłopiec – skrzypek, który niósł swój instrument pod pachą. Rozkazał mu wyjść na czoło pochodu dzieci i grać. Tak też ruszyli w drogę.
Gdy spotkałem ich na Gęsiej, dzieci, idąc, śpiewały chórem, rozpromienione, mały muzyk im przygrywał, a Korczak niósł na rękach dwoje najmłodszych, także uśmiechniętych, i opowiadał im coś zabawnego.
Z pewnością jeszcze w komorze gazowej, gdy gaz dławił już dziecięce krtanie, a strach zajmował w sercach sierot miejsce radości i nadziei, Stary Doktor ostatnim wysiłkiem szeptał im:
- To nic, dzieci! To nic… - by przynajmniej swym małym podopiecznym zaoszczędzić strachu przed przejściem z życia do śmierci”.
Takie publiczne i zbiorowe akty czci i żałoby, chwalebne, a zarazem upokarzające, moralnie nienaganne i bezwstydnie artystyczne, spajają polskie społeczeństwo. Takie gesty budują ciągłość polskiego dziedzictwa psychologicznego. Kiedy wreszcie wyszedłem z okrytego wilgotną mgłą cmentarza, otulając się szczelniej płaszczem, uświadomiłem sobie, że Dzień Wszystkich Świętych w Polsce nie jest dziwnym, nawet makabrycznym obyczajem, lecz unikatową częścią duszy Europy i triumfem człowieczeństwa.
Extract from:
Comments
Post a Comment